Dojazd
Tym razem wybieramy się na Słowację, ale dojazd nie jest zbyt uciążliwy. Granicę polsko-słowacką przekraczamy w Zwardoniu i dalej kierujemy się nowo wybudowaną drogą szybkiego ruchu w stronę miasta Čadca. Najlepiej posłużyć się nawigacją Google, która doprowadzi was na miejsce startu trasy. Starsze nawigacje samochodowe mogą nie widzieć nowej drogi i zamiast na dwupas, pewnie skierują was na drogę lokalną przez Oszczadnicę. Samochodem da się dojechać do samej zapory w Nowej Bystrzycy. Jest tam niewielki parking, ale i turystów niewielu, więc spokojnie znajdziecie tam miejsce.
Okolica
Trasa rowerowa wokół zalewu ma jakieś 30 km długości. Jezioro ma nieregularny kształt. Nie można powiedzieć, że to pętla, składa się bowiem z trzech wyraźnych dolin, zalanych wodą, a my cały ten teren musimy objechać, niezupełnie po płaskim terenie. Tam gdzie są doliny, są i góry, a my trawersować będziemy ich zbocza – czasem pod górę, czasem z górki.
Niektóre źródła internetowe zalecają okrążenie jeziora zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Ja przeanalizowałam jednak profil wysokościowy trasy i uznałam, że lepiej mieć krótki, stromy podjazd niż długi łagodny. Odwróciłam więc trasę, pokonując ją w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Okazało się to trafną decyzją, szczególnie w sytuacji, gdy samochód zastawiliśmy pod samą zaporą, a nie w centrum wsi. Niebawem przekonacie się, dlaczego się przy tym upieram.
Zalew w Nowej Bystrzycy jest ujęciem wody pilnej i rezerwatem. Brzegi na całej długości chroni strefa ochronna, więc zapomnijcie o kąpieli, czy choćby rzucaniu kaczek. Ani przez moment trasa nie przebiega blisko tafli wody (z wyjątkiem samego przejazdu przez zaporę), ale może to i dobrze. Dzięki temu obszar pozostał dziki i czysty. Nie ma tu instrastruktury turystycznej, kąpielisk, barów, hoteli… Owszem, przejeżdżają tu turyści (głównie rowerzyści), ale tacy, którzy szukają spokoju, ciszy, kontaktu z naturą. Na trasie nie ma bowiem żadnych zabudowań, nie licząc myśliwskich wieżyczek obserwacyjnych. Zabierzcie prowiant i wodę, bo na miejscu nie znajdziecie punktów gastronomicznych. Między innymi ta właśnie pozorna niedostępność czyni to miejsca tak urokliwym.
Przebieg trasy
Droga doprowadzi nas aż do zapory, gdzie parkujemy i przesiadamy się na rower. Nie kierujemy się na zaporę, ale na wprost, pozostawiając taflę wody po naszej lewej stronie. Droga (tutaj jeszcze asfaltowa) powoli pnie się do góry. Pierwszy punkt widokowy pojawia się niebawem. Drewniana ławeczka zachęca do spoczynku, a widoki do kontemplacji piękna przyrody.
Za punktem widokowym rozpoczyna się pierwsza „odnoga jeziora” – pierwsza dolinka. Okrążamy ją bez zbędnego wysiłku. Są wzniesienia i zjazdy, na których można nabrać prędkości, która pomaga w zdobyciu kolejnego wzniesienia. Nawierzchnia jest tu raczej asfaltowa, choć dziurawa, więc początek trasy można traktować jak rozgrzewkę.
Po przejechaniu 10 km asfalt ustępuje miejsca leśnej drodze gruntowej. Jesteśmy na krańcu drugiej odnogi jeziora i tutaj trzeba mieć oczy otwarte, bo można zbłądzić. Dojeżdżamy bowiem do jednego z potoków zasilających jezioro i powinniśmy zakręcić ostro w lewo. Krzyżuje się tu jednak kilka dróg i my nieopatrznie skręciliśmy za wcześnie. W efekcie wbiliśmy się na błotnisty odcinek prowadzący donikąd i musieliśmy zawracać. Poprawny zjazd w lewo był niewiele dalej i można go rozpoznać po kącie nachylenia drogi. Tutaj zaczyna się najbardziej wymagająca część trasy – stromy i dość kamienisty podjazd, który raz po raz wystawia naszą wytrzymałość na próbę, wypiętrzając się coraz zuchwalej.
W drodze na szczyt
Na odcinku 3 km mamy do pokonania 200 m różnicy wzniesień, potem kawałek po prostym i kolejne 100 m wspinaczki. Szczyt wzniesienia sygnalizuje początek fenomenalnyego zjazdu ku dolinie, gdzie czeka nas rozwidlenie. W prawo inna trasa rowerowa prowadzi w stronę miejscowości Oravská Lesná (swoją drogą to tam też są ponoć ciekawe trasy rowerowe). W lewo dojechalibyśmy do brzegu jeziora, skąd jednak nie można kontynuować podróży i trzeba by było wracać tą samą drogą. Mam teorię, że ta droga była drogą dojazdową do wsi zalanej po utworzeniu zbiornika.
Nasza dalsza trasa wiedzie jednak na wprost – pod górę (znowu). Przed nami powrót do zapory północnym brzegiem jeziora, trawersem wzdłuż jego trzeciej odnogi. Jest jak na górskiej kolejce w wesołym miasteczku: raz do góry, raz na dół. Trudy pedałowania są nam jednak hojnie wynagradzane bajecznymi widokami.
Przygody w stylu extreme
Dwudziesty siódmy kilometr trasy, a my jesteśmy na ostatniej prostej! Tutaj należy zachować szczególną uwagę! Jeśli poniesie nas fantazja możemy zjechać w dół aż do wsi, ale to tylko pozorne zwycięstwo. Czekać nas będzie jeszcze mozolny powrót do samochodu, który zostawiliśmy przecież wyżej, bo pod samą zaporą.
Można jednak tej sytuacji uniknąć i nie dokładać sobie ekstra kilometrów, ale… uwaga, to będzie wymagało trochę odwagi. Musimy bowiem opuścić wygodną drogę rowerową na rzecz stromej, błotnistej ślizgawki, którą dostać można się na zaporę. Ale to skrót, a skróty bywają technicznie wymagające.
Żeby z niego skorzystać, należy zatrzymać się tuż przez kontenerem mieszkalnym, który jakiś geniusz zaparkował na polanie po lewej stronie drogi. Patrzyliśmy z zazdrością na ten wynalazek i nie zwróciliśmy uwagi na słabo widoczną ścieżkę, która tuż przed tym „campingiem” odbiegała w lewo. Pojechaliśmy dalej drogą główną i 500 m dalej spostrzegliśmy, że zapora została daleko w tyle, a tam było przecież nasze auto. Postanowiliśmy więc wrócić się te 500 m, żeby nie nadkładać kilosów na dole.
Ten ostatni odcinek nie miał nawet kilometra, ale zapamiętam go jako największą przygodę tego wyjazdu. Ścieżka była stroma, bardzo stoma… i bardzo błotnista. W sumie przez cały czas byłam przygotowana na poślizg i zjazd na tyłku, ale jakoś, małymi kroczkami, udało mi się zejść. To tutaj brat zdradził mi tajemnicę i dowiedziałam się, że rowerowe hamulce przydają się nawet przy prowadzeniu roweru w dół. Walcząc z grawitacją, mogłam się trzymać rowera, zamiast trzymać rower, walcząc z grawitacją. Niby to to samo, a jednak różnica jest zasadnicza. Zapisuję to w notatniczku, jako umiejętność techniczną.
Po pokonaniu najbardziej stromego odcinka, trzeba odbić ostro w lewo, nieznacznie pod górę, by leśną ścieżką dostać się na zaporę. Tutaj czeka na nas zasłużona nagroda – możliwość oglądania jeziora z bliska.
Ja się tylko cieszyłam, że mi nie wpadło do głowy, by słuchać internautów i tę trasę pokonywać w odwrotnym kierunku, bo na tej błotnistej kiepie najpewniej stwierdziłbym, że to nie trasa na moje siły. A tak, była to atrakcja, przygoda na trasie z happy endem.
Warto zobaczyć też…
Pokonanie całej trasy zajęło 4,5h. Zasłużyliśmy na nagrodę, więc postanowiliśmy wybrać się na lody do Starej Bystrzycy, a przy okazji objrzeć Slovenský Orloj – pierwszy i jedyny na Słowacji zegar astronomiczny. Warto dowiedzieć się o nim więcej przed wizytą, bo to doprawdy intrygujący wynalazek.
Interaktywna mapka trasy oraz pliki TCX i GPX dostępne są na moim profilu w Endomondo.
2 thoughts on “Słowackie fiordy, czyli rowerem wokół zalewu w Nowej Bystrzycy”
Comments are closed.
Jak można pobrać plik gpx z endomodo, nie widzę tam takiej opcji ?
Opisałam to w notatce na Facebooku.