Jak NIE TRAFILIŚMY na Rycerzową (Rycerzowa cz.1) – Każdy ma swój Everest
niedz.. gru 22nd, 2024
Trasa na rycerzową

Jak NIE TRAFILIŚMY na Rycerzową (Rycerzowa cz.1)

Beskid Żywiecki to kraj dziki i piękny. Działa jak narkotyk i mocno uzależnia. Tutaj naprawdę można się zgubić na trasie! Może i nie dotarłam do zaplanowanego celu dzisiejszej wycieczki, ale jeszcze tu wrócę, bo ciągle mi mało.

Znowu Beskid Żywiecki?

Zacznę może od wyjaśnienia, jakim to sposobem, mając do wyboru tysiące różnych tras rowerowych, po raz kolejny wylądowałam w Beskidzie Żywieckim.

No cóż, po prostu w tych stronach można się zakochać! Ja się w górach wychowałam i generalnie zawsze mi w góry blisko, ale Beskid Żywiecki ma tę przewagę nad innymi górskimi pasmami, że go jeszcze turyści nie zadeptali.

Ja mam stresującą pracę. Cały tydzień zmagam się z niesamowitą psychiczną presją i do tego staram się wychować na ludzi dwa małe krasnoludki. I choć czasem czuję się z tego powodu winna, to jednak w niedzielę uciekam, jak najdalej mogę, bo to już tradycyjnie czas dla mnie i moich pasji (latem rower, zimą narty).

Szukam ciszy, spokoju, samotności… I tu właśnie Beskid Żywiecki jest nieoceniony! Można tu cały dzień po górach się szwendać i nie spotkać ani pół turysty! Kontrastując to z popularnym Beskidem Śląskim, gdzie turyście się nawet na szlaku nie pozdrawiają, bo by im się gęba nie zamykała (a nikt nie lubi mieć w zębach much i komarów), Beskid Żywiecki naprawdę oferuje dzicz i święty spokój.

Ma to też niestety (lub stety) konsekwencje np. w dostępności infrastruktury turystycznej, ale przede wszystkim w stopniu utrzymania tras rowerowych.

Słuchajcie! Jak przyjeżdżacie w Beskid Żywiecki, to bądźcie przygotowani na przygody. To nic, że trasę rowerową widzicie oznaczoną na mapie! Rzeczywistość może was mocno zaskoczyć, bo tutejsi rowerzyści po innej skali się poruszają i to, co oni nazywają „lajtową trasą”, może się okazać najtrudniejszą przeprawą waszego istnienia.

Ja was bynajmniej nie chcę zniechęcać! Wręcz przeciwnie — z całego serca polecam Beskid Żywiecki! Po prostu wiedzcie, że czeka was wycisk!

 

Dlaczego wybrałam tę trasę?

Trasę tę polecił mi miejscowy muzyk/biegacz/rowerzysta/skiturowiec/adwokat kultury ludowej — człowiek o wielu pasjach — Rafał Bałaś! I samo to powinno wam dać do myślenia. Jak on poleca jakąś trasę, bo prawie na pewno jest nie do przebycia dla zwykłego śmiertelnika. Podesłał mi konkretnie ten link, żebym zapoznała się z trasą.

REGION ŻYWIECKI NA MTB: DZIKA TAJEMNICA

Opis wyglądał zachęcająco. Rafał przekonywał, że na trasie nie ma kamieni i ostrych zakrętów. Więc postanowiliśmy spróbować.

 

Dojazd

Do Węgierskiej Górki dojedziecie dwupasem S69, dalej drogą lokalną kierujecie się na Rajczę, gdzie na rondzie obok kościoła skręcamy na Glinkę (Ujsoły).

Zaparkować można swobodnie pod Urzędem Gminy w Ujsołach, gdzie zaczynamy wycieczkę. Trzeba się kawałek cofnąć drogą, żeby dojechać do początku ulicy Danielki.

Tak naprawdę słowo „ulica” nawet mi tu nie pasuje, bo to nie jakaś tam zwykła miejska droga a przepiękna górska dolina. Wąska, asfaltowa szosa wiedzie wzdłuż urokliwego potoku i wcina się głęboko w wąwóz między otaczającymi nas szczytami. Zabudowań jest to niewiele, więc można naprawdę odetchnąć.

 

Droga w górę

W sumie to można by było tą przemiłą, suchą szosą dojechać aż do zaścianka zwanego tutaj Mladą Horą, ale my prowadzeni trackiem trasy od Rafała, już na starcie musieliśmy przeprawić się przez rzekę, podejmując wspinaczkę szutrową drogą, która służy głównie do zwózki drewna. Można ją z resztą rozpoznać po wysokich stosach drewna pokrytych siatką, które zalegają tuż przy strumieniu. Spotkana wyżej mieszkanka, która raczyła się zbieractwem dziko rosnących malin, wyjaśniła nam potem, że siatka ta ogranicza rozprzestrzenianie się kornika, który pustoszy tutejsze lasy.

Następne kilometry to dłuuugi i męczący podjazd. Droga była tu szeroka i równa, choć całkowicie odludna. Spotkaliśmy wprawdzie zbieraczkę malin i małą grupę motocrossowców, ale ani pieszych, ani rowerowych turystów nie było tam żadnych.

Odpoczywaliśmy często, bo słońce przypiekało nas z góry konkretnie. Czasem z miejsca odpoczynku, było jeszcze widać poprzednie miejsce odpoczynku, co może tłumaczyć, dlaczego podjazd zajął nam tyle czasu.

Ale ja się nie skarżę, bo ewidentnie ten podjazd tak bardzo przypadł nam do gustu, że nawet kiedy powinniśmy byli na rozwidleniu wybrać biegnącą w dół prawą odnogę, to i tak pojechaliśmy w lewo, dalej pod górę.

Stopniowo, droga stawała się coraz bardziej wyboista, ale my dzielni, zaprawieni w bojach rowerzyści, pchaliśmy swoje koła ku niebu.

W pewnym momencie dotarliśmy do rozwidlenia, którego próżno szukać na mapach Google. Pozostał więc tylko…

 

Telefon do przyjaciela

„Rafał, nie wiem, czy jechać w lewo, czy w prawo. Ratuj!”

Wysłaliśmy mu zdjęcia rozwidlenia, a on na to:

„Chyba już wcześniej gdzieś źle pojechaliście, bo ja tego terenu nie rozpoznaję, a jechałem tą trasą dzisiaj rano!”

Wysłaliśmy mu zdjęcia okolicznych gór, żeby się mógł zorientować, gdzie jesteśmy, a on powiedział:

„Widzisz tę polanę na szczycie góry po przeciwległej stronie doliny? To jest Mała Rycerzowa. Tam powinniście być!”

Witki mi opadły jak to usłyszałam. Byliśmy na złej górze i to dość wysoko. Całe nasze pchanie na nic? Rafał poradził jechać w prawo pod powalonym drzewem.

„Gdzieś dojedziecie!” – rzucił.

Co mieliśmy zrobić? Pojechaliśmy! Było nadal pod górę. Przecież każda góra kiedyś się kończy! – pocieszałam się w duchu. Ale w tym przypadku droga skończyła się wcześniej niż góra.

Najpierw porosła ją trawa sięgająca nam nawet po pas. Potem wjechaliśmy do lasu, gdzie widać już było tylko wąską ścieżynę, a niedaleko dalej i ta się straciła.

Przedzieraliśmy się na przełaj przez las. Mój brat na przodzie, ja pośrodku, a bratowa za mną. Gałęzie młodych choinek wchodziły mi miedzy szprychy roweru. Wątpiłam, czy to ma sens, ale nie widziałam jakiejś szałowej alternatywy, żebym ją mogła grupie zasugerować. Oni również poruszali się w milczeniu, może też w głowie bili się z podobnymi myślami.

W końcu wyłoniliśmy się na jakiejś wyrazistej ścieżce. Okazało się, że był to zielony szlak pieszy, który prowadził do Przełęczy Koterskiej. Hallelujah! Tej przełęczy szukaliśmy od dawna!

 

Na rozstaju dróg

I tak udało nam się zjechać do skrzyżowania szlaków. Według opisu trasy do Bacówki na Rycerzowej pozostałą nam godzina drogi (ta najtrudniejsza godzina!). Już wiedzieliśmy, że nie można ufać opisom trasy, którą jeden zawodowiec polecił innemu zawodowcowi. Czuliśmy się wyczerpani i głód nam doskwierał, więc wizja ciepłego posiłku w schronisku była kusząca, ale robiło się późno.

Postanowiliśmy więc zaufać głosowi rozsądku i zjechać do doliny szeroką i wygodną szutrową droga. Bylibyśmy w Soblówce raz-dwa, gdyby nie fakt, że bratowa złapała kapcia, dętka wyskoczyła jej z opony. Rower trzeba było na dół sprowadzać.

Z Soblówki do Ujsoł, gdzie zostawiliśmy samochód, też był kawałek. Więc brat popędził po beemkę, a my spacerowym tempem dreptałyśmy w dobrą stronę.

Podsumowując, do celu naszej wycieczki nie dotarliśmy, ale obiecaliśmy sobie, że tę trasę dokończymy następnym razem. Choć przygód na trasie nie brakowało, droga była głównie pod górę (i to w dużej mierze oznaczało konieczność pchania roweru) i jeszcze udało nam się zgubić w lesie, to i tak nam się podobało!.

Może to oznacza, że tolerancja na trudy tras rowerowych przesunęła się nam mocno w stronę Beskidu Żywieckiego… Może zaczynamy lepiej wpisywać się w tę rowerową brać… Jedno jest pewne, jeszcze tu wrócimy!

Co spotkało nas przy drugim podejściu pod Rycerzową, dowiecie się już z następnego wpisu.

 

 

 

Interaktywna mapka trasy oraz pliki TCX i GPX dostępne są na moim profilu w Endomondo.

Rycerzowa profil trasy

powered by EndomondoWP

 

 

 

 

Kategorie