Kilka tygodni temu, kiedy wytopiły się resztki śniegu na trasach narciarskich, a ja po raz pierwszy zabrałam rower w góry, napisałam na Facebooku, że mam nowe hobby, i że teraz będę jeździć rowerem po tych samych trasach. Wydawało się to wszystkim zabawne i nawet ja sama nie brałam tych słów zbyt poważnie. Ale dzisiejsza wycieczka w góry udowodniła, że w moim ówczesnym żarcie nie było grama przejaskrawienia.
Dojazd
Do Szczyrku nie trudno trafić. Kierując się w stronę Wisły, mijamy kolej krzesełkową na Skrzyczne i kontynuujemy główną drogą, aż do dolnej stacji kolei gondolowej w ośrodku Szczyrk Mountain Resort. Tam można zostawić samochód i skierować się do kas.
Jednorazowy wyjazd na górę kosztuje 26 zł (22 zł rowerzysta + 4 zł rower).
Do gondoli bez problemu można wprowadzić rower. Co czwarty wagonik dedykowany jest rowerzystom i ma podniesioną jedną kanapę, żeby było gdzie zaparkować rower na czas przejazdu.
Trawers w stronę Przełęczy Salmopolskiej
Wyjazd gondolą na Halę Skrzyczeńską to duże ułatwienie, bo nie trzeba wypychać roweru na górę, ale to wcale nie znaczy, że będziemy jechać tylko z górki. Plan był taki, by kierować się się w stronę Przełęczy Salmopolskiej, a to wymagało podejścia z Hali Skrzyczeńskiej na Małe Skrzyczne wzdłuż (tutaj pada to określenie po raz pierwszy) trasy narciarskiej nr 2. Nie trzeba jednak pchać roweru aż do samej góry, bo zamiast zjazdu granią, dostępny jest trawers słonecznym grzbietem góry. Tak więc, nie dalej niż 200 metrów od górnej stacji kolejki, odbiłam z trasy narciarskiej w prawo przyjemną leśną drogą. Minęłam skrzyżowanie z orczykiem, który zimą wyciągał na Małe Skrzyczne narciarzy i kontynuowałam na wprost, cały czas kierując się na zachód.
Trasa jest nieoznakowana. Nie biegnie tędy ani trasa narciarska, ani rowerowa, ani nawet żaden szlak pieszy, ale łagodny profil wskazuje na to, że droga używana była do zwózki drewna. Z łatwością pokonywałam kolejne kilometry, na rozwidleniu wybierając zawsze łatwiejszy i bardziej poziomy wariant. Nie chciałam zbyt wcześnie wytracić wysokości.
W pewnym momencie zorientowałam się, że jestem na złej odnodze drogi, króra prowadzi w doliny. Zdecydowałam się więc odbić w lewo, trawiastym trawersem biegnącym pod górkę. Tutaj musiałam pchać rower, ale odcinek ten nie był bardzo długi.
Niedługo potem dojechałam do… górnej stacji nieczynnej latem kolei linowej na Wierch Pośredni. Dziwnie ten teren wygląda bez śniegu… Zjechałam kawałek w dół trasą narciarską nr 10 i dojechałam do drogi, która przecinała stok (zimą żadnej drogi nie było tutaj widać!). Odbiłam w lewo i niedługo potem dojechałam do asfaltówki która wiedzie od Szczyrku do Wisły przez Przełęcz Salmopol.
Zjazd do Szczyrku
Nawigacja pokazała, że jestem mniej więcej na ostatnim zakręcie przed Białym Krzyżem, powyżej Julianów. Postanowiłam podjechać do góry, ale kilkaset metrów dalej skusił mnie zjazd w prawo. To był jakiś skrót, albo łącznik, ale w efekcie znalazłam się na dolnej stacji wyciągu narciarskiego Biały Krzyż. Moją drogę przeciął pieszy szlak żółty, którym zdecydowałam się zjechać do doliny. Wyglądał zachęcająco, choć bardzo szybko zmienił się w kamienistą, stromą ścieżkę, nie przystosowaną do jazdy rowerem – musiałam rower sprowadzać. Na szczęście był to krótki odcinek i niewiele dalej pojawiła się droga z płyt betonowych, którą zjechałam do pensjonatu Gościniec Salmopolski.
Dalej asfaltem dotarłam do Szczyrku i znalazłem się w punkcie wyjścia – na parkingu przed koleją gondolową. Tutaj zrobiłam sobie dłuższą przerwę w barze Apre Ski.
Na Skrzyczne
Zainspirowana radą miejscowych (znowu im uwierzyłam, ale tym razem się nie rozczarowałam), ruszyłam dalej główną drogą asfaltową i dojechałam do kolei linowej na Skrzyczne. Jakimś cudem udało mi się przekonać obsługę, by pozwolili mi wjechać na górę (kolej była czynna do 17:00, a ja na Jaworzynie byłam o 17:10). Tak, znalazłam się na najwyższym szczycie Beskidu Śląskiego – na Skrzycznym!
Zamiast zjeżdżać w dół moim ukochanym Ondraszkiem, postawiłam na narciarską trasę 3a, na którą jakoś nie wybrałam się zimą. Pozwala ona na przejazd ze Skrzycznego na Małe Skrzyczne i dołącza do trasy nr 2, gdzieś w połowie jej długości. Tym sposobem znalazłam się ponownie na Hali Skrzyczeńskiej, gdzie rozpoczęła się ta trasa.
Z racji późnej pory postanowiłam po najmniejszej linii oporu zjechać w dół, więc skierowałam się na utwardzaną szutrową drogę (ulica Skrzyczeńska), która zygzakami doprowadziła mnie aż do szczyrkowskiej drogi głównej i dalej do parkingu pod gondolą.
Ogólnie bardzo pozytywnie oceniam tę trasę. Nie była zanadto wymagająca, choć wiadomo, że była to trasa górska i zdarzały się trudniejsze, kamieniste odcinki. Zaskoczyło mnie to, że na trasach nie było tłumu – ani rowerzystów, ani pieszych turystów – choć był to początek długiego majowego weekendu. Pod tym względem, zwykle nazbyt popularny Beskid Śląski pozytywnie mnie zaskoczył.